Ostatnio bardzo często czuję brak sensu. Możliwe, że faktycznie powinnam zmienić leki.
Okazuje się, że da się przeżyć święta nie ciesząc się z nich i świat się nie zawali. Sylwester z kolei może przysporzyć zmartwień i refleksji co do mijającego roku (co wcześniej mi się nie zdarzyło).
Przestałam ćwiczyć i przytyłam. Wiem, że ciężko pracowałam nad tym, żeby schudnąć, ale przepadło. Straciłam motywację, bardzo ciężko patrzy mi się na materiały, które wrzuca Marta od ćwiczeń, bo wiem, że nie dam rady ruszyć tyłka, co w efekcie sprawia, że czuję się jeszcze gorzej. Więc przestałam tam zaglądać i omijam stories.
Staram się sobie odpuścić i dać możliwość poczucia się źle, ale nie potrafię. Czuję, że wszystkich wtedy zawodzę, że jestem jeszcze większym problemem i ciężarem. Z kolei nie mogę się zmusić do pracy, bo wówczas jest już naprawdę tragicznie. Porażka.
Rok temu czułam się źle. Ale jakoś… czuję, że to były jakieś takie… beztroskie złe dni, jakkolwiek to brzmi. Teraz aż z nostalgią wspominam tamten czas. Chore. Może dlatego, że terapia uświadamia mi, że moje życie wcale nie było takie kolorowe, jak mi się wydawało. Może przetarłam soczewki i widzę wszystko takim, jakie jest.
Jest trochę kolorów w moim życiu. Jest J., jest Tytus. Ale jest też przeszłość, z którą nie umiem jeszcze się uporać. Jest również szarość dnia codziennego, którą kiedyś tak ochoczo omijałam i spychałam na kres świadomości. Mam wrażenie, że lepiej nie będzie.